Pomyślałam, że pokażę Wam kolorówkę, której używam sama. Rzadko kiedy sięgam po kosmetyki z kufra (oczywiście nie licząc testów i większych wyjść), mam swoją kosmetyczkę, w której jest wszystko, czego potrzebuję na co dzień.
Na pierwszy rzut - zdjęcia czterech pomadek MACa, które mam zawsze przy sobie (z 11 sztuk wszystkich pomadek/błyszczyków/balsamów...).
Aż trzy z nich są w wykończeniu Lustre - czyli będącym lekko transparentnym, zwykle delikatnie napigmentowanym i nawilżającym chyba najbardziej ze wszystkich rodzajów klasycznych MACowych pomadek (może konkurować jeszcze wersja Amplified - ale nie jestem do końca przekonana).
Najczęściej używana przeze mnie jest ta w kolorze beżowym High Tea (baza ma lekko różowawy odcień, czego na powyższym zdjęciu może nie być widać). Na zdjęciu praktycznie zlewa się z kolorem skóry, jednak jest nałożona dość mocno. W normalnych warunkach nakładam jedną lekką warstwę, co powoduje nieMythowy efekt nude, dodatkowo uzyskujemy bardzo subtelny połysk. Pomadka nie stwarza żadnych problemów, nawet nałożona na trochę przesuszone usta (tak, testowana w warunkach ekstremalnych ;)). Ściera się równomiernie, nie jest supertrwała - co mnie nie dziwi, w końcu to jasna pomadka o nawilżających właściwościach... ;)
Drugi lustrzak to Plumful - wiem, że jest dużo fanek tego koloru. Na zdjęciach wygląda bladoróżowo, jednak w rzeczywistości ma trochę koloru tytułowej śliwki, co więcej - można stopniować intensywność barwy na ustach (bez jakiegoś wampirycznego efektu, bo jednak jest to lustre). Nie lubię co prawda nakładać jej za dużo, wydaje mi się wtedy ciężka... Jedna warstwa jak dla mnie wystarcza. Noszę ją jednak niezbyt często (11 mazideł zobowiązuje... ;)), najczęściej do chłodnego różu EDM - Best Friends. Mam wrażenie, że jest trochę bardziej wysuszająca niż High Tea, jeśli tak to pewnie ze względu na większą zawartość pigmentu.
Najbardziej interesująca pomadka lustrzana w moim posiadaniu to Bright Plum. Nazwa jest baaaardzo myląca, spodziewałabym się czegoś z fiołkowo-śliwkowymi nutami, ale raczej na bazie czerwieni. Mamy tu więc mocno podbitą niebieskościami śliwkę węgierkę w czystej postaci. Kolor jak na lustre jest intensywny, jednak cały czas ma formę półtransparentną. Po dodaniu do niej czerwieni robi się cieplejsza, bardziej "nośna". Bo w wydaniu full on mało kto by się odważył ją nosić. Paradoksalnie - bardzo ją lubię :) mam wrażenie, że do mnie pasuje. Póki co porwałam się tylko na mocno roztarty kolor... Pomadka ma ładny połysk, nie znajdziemy tu ani drobinek, ani perły, jest to czysto kremowa konsystencja i kolor. Nosi się bardzo dobrze, po starciu koloru zostaje delikatny efekt stain. Dzięki Kasiajku <3
Ostatni sztyft ma wykończenie Cremesheen, kojarzy mi się telefonicznie, jego nazwa to On Hold. Jest to moja ulubiona czerwień, i choć (podobnie jak wszystkie moje MACzydłowe szminki) na zdjęciu wyszła blado, to można uzyskać nią efekt bardzo intensywny. Mam wrażenie, że to truskawkowa czerwień z dodatkiem kropelki mleka (tak, był dziś koktajl z truskawek :D). Podobnie jak w High Tea mam wrażenie, że pojawia się też nutka perły, podobnie jak w poprzedniej, tu również nie jest ostentacyjna, a jedynie nadaje ostateczny szlif. On Hold też najbardziej ze wszystkich wysusza usta. Chyba już wiem, dlaczego większość osób powtarzała, że cremesheenów unikają ;)
Jakie MACzki doustne macie zawsze przy sobie? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz