Trendy jesienne mniej więcej znamy, a co ze stałymi elementami każdej jesieni? Zmieniamy produkty pielęgnacji twarzy (jacyś chętni na kwasy?), garderobę... i zapachy. Ta pora roku jak dla mnie kojarzy się z lasem i grzybami (mało romantycznie), butwiejącymi liśćmi (jeszcze ciekawiej) i wilgocią w powietrzu. Ale nuty w perfumach lubię te same od kilku jesiennych sezonów.
Zaczęło się od drzewno-korzennych Sensuous od Estee Lauder. Pokochałam je jak tylko się pojawiły, mam do tej pory. Po krótkim romansie z ich nowszą wersją Noir (bóle głowy), wróciłam do klasyka, a potem odkryłam troszkę podobną wersję wytrawniejszą...
Padparadscha firmy Satellite to zapach niszowy, na pewno przez to, że nie jest łatwo go dostać w perfumeriach. Jest też specyficzny. Jak dla mnie ma w sobie coś z Sensuous, ale na pewno bez jego miodowej i słodkiej otoczki. Do tego bardzo dużo pieprzu i według mnie - dymu. Design butelki trochę kojarzy się z orientem, może to sugestia nasuwająca się dzięki nazwie - Padparadscha to nazwa szafiru pochodzącego ze Sri Lanki, w odcieniu pomarańczu lub różu.
Powielające się w tych dwóch zapachach składniki to pieprz, drzewo sandałowe i ambra.
Kolejny zapach jest bardzo kobiecy i - mówiąc szczerze - odurzający. Mowa o Idylli Eau Sublime od Guerlain. To również moja miłość od pierwszego spotkania, bardzo niezrozumiała przez moich znajomych. Może się bowiem kojarzyć z babcinymi wodami kolońskimi sprzed kilkudziesięciu lat.
Jest w niej róża. Róże. Dużo róż. Trochę owoców, ambra... i róże :) Nie wydaje mi się, żeby był to bardzo komercyjny zapach, ale ma w sobie to coś.
I znowu Guerlain. Piękna butelka, ciekawa zawartość. Z tym zapachem musiałam się oswoić, jest inny, niż wszystko. Na mnie brzmią praktycznie tylko nuty hesperydowe, zielone i świeże, ale dołączona do nich wanilia sprawia, że mimo świeżości jest w tym zapachu słodycz i nawiązanie do klimatów orientalnych - bo Shalimar to właśnie Orient. I o ile tą wersję lubię, to ta wcześniejsza jest dla mnie nie do zaakceptowania, choć butelka jest piękna ;)
A na koniec kwiatowy słodziak o długiej nazwie - Ange ou Demon Le Secret elixir. Zawiera dość dużo cytrusów, jednak dodatek jaśminu, paczuli i wanilii sprawia, że zapach jest intensywny i zmysłowy. Używałam go również zimą, stąd jest najbardziej wyeksploatowany ze wszystkich. Jest też niewymagający, zawsze się z nim dobrze czuję, co w przypadku trzech poprzednich nie jest takie oczywiste.
Zapachy te idealnie nadają się na chłodniejsze dni, do swetra i cieplejszego szala (kolejny jesienny must have). Kto wie, jaki zapach będzie następnym ulubieńcem na jesień. Mam już pewne typy...
A więc ten kwiatowy słodziak o bardzo długiej nazwie to to czym tak fajnie pachniałaś na MACowym spotkaniu :D Nie umiałam przypomnieć sobie nazwy, a nic mi w perfumeriach organoleptycznie nie pasowało :/
OdpowiedzUsuńPozdrowienia i trzymam kciuki za rozwój bloga :) i oczywiście melduję się jako wierny czytelnik :D
Marysia
Tototo właśnie :) Dzięki Mary ;) Wierz mi - vice versa, chociaż teraz może bardziej aktywnie będzie :)
UsuńMartuuuuuuśśśśśśś :D
OdpowiedzUsuńMogłabym powiedzieć to samo :D :*
OdpowiedzUsuń